Mariusz RewedaPodróżeTurystyka

MOTOSKANDYNAWIA CZĘŚĆ 2

16 lat przymierzałem się aby ponownie odwiedzić Skandynawię. A tu niespodziewanie, latem, okazało się, że mam czas i jakieś mizerne środki aby zrealizować to marzenie. Postanowiłem pojechać motocyklem, miała to być w założeniu tania, samotna i bezkompromisowa wyprawa. Gdzieś w połowie przygotowań koledzy zaoferowali swoją chęć przyłączenia się, ale w końcu okazało się, że nie mogą wyrwać korzeni.

Część 2

Znam dwa sposoby na taką drogę. Jeden, oczywisty to dobre zawieszenie, jazda na stojaka, silne nogi i ręce, oraz trochę szczęścia. Jeśli motocykl da radę, to zdobędziemy taką drogę jak zdobywa się Everest, a potem będzie biła innych w oczy, w naszym portfolio. Drugi sposób to jazda na buddystę, jak ją nazywam. Nie można dać się wciągnąć w walkę z drogą. Należy być z boku, cieszyć się każdym kilometrem, oglądać kwiatki, robić zdjęcia, myśleć o wszystkim tylko nie o celu drogi. Tym razem miotałem się od jednego sposobu do drugiego. Raz jechałem jakbym wiózł szklanki w metalowym koszyku, a potem gnałem wachlując biegami i kosząc slajdami zakręty. Gdybym miał na tyle fantazji i wrócił tą samą drogą jutro, a potem jeszcze raz, aż nauczyłbym się ją spokojnie trawić, jak tubylcy. Ale nie stać mnie na to… tu w głowie mnie nie stać. Jestem na to zbyt poukładany, zaplanowany, przewidywalny, nazbyt wiele wiem, a zbyt mało umiem doświadczać – żałuję.
      Z tej drogi pamiętam trzy rzeczy. Pierwsza to wioska Sukkoziero, gdzie pytałem o drogę i chciałem kupić zimną Pepsi dla ochłody, bo dziś znowu gorąco od słońca i kurzu. Pamiętam błyszczące oczy chłopów co pytali o markę motocykla i moją przekorę kiedy odpowiadając na pytanie – ile to wyciąga? Pozwoliłem sobie wrednie złamać ich uniesienie, odpowiadając – to wolna maszyna, ledwie 100km/h da radę, ma 16 lat. A może znowu wstydziłem się, że jestem gościem z lepszego świata?
      Pamiętam też panią sklepową z tej wioski. Nie chciała sprzedać mi Pepsi – na co pić takie świństwo, to wredne dla zdrowia. Zawstydziłem się. Pepsi wydzielam sobie jak rzucający palenie papierosy. Jak zjem loda to z samych wyrzutów sumienia mam sraczkę. Przez to zdrowe żywienie marzą mi się po nocy frytki z jajecznicą. A tu taki wstyd. Pepsi dla ochłody chciałem kupić, bo gorąco jak diabli w tej motocyklowej kufajce i walonkach typu enduro, a pani starsza, sklepowa na sumienie mi weszła. No i pojechałem dalej, nawet wody się nie napiłem.
      Druga rzecz jaką pamiętam z tej drogi to kolej. Idzie przez dłuższy czas przy drodze i zasila te trzy wioski co tu egzystują w tajdze. Żyją z wyrębu, przetworu i eksportu drewna. Kolej, tajga, bagna i pusta droga, to żywy obraz z mej pamięci, z trasy wzdłuż BAMu, na zabajkalu. Tyle, że tam droga nie nadaje się na motocykl, za trudna.

MOTOSKANDYNAWIA

Mariusz Reweda

 Trzecia rzecz jaką pamiętam, to postój przy remontowanym moście. Walały się tam deski, był cień, a ja akurat jechałem fazę buddysty. Więc zatrzymałem się na długi postój, położyłem się na desce i liczyłem obłoki na niebie. Mało tu ptaków, w dzień słychać tylko pulsujące od owadów bagna. Teraz, pod koniec lipca, już nie gryzą, ale ciągle jest ich 142kg na kilometr kwadratowy, jak obliczyli radzieccy naukowcy. Taki odgłos tajgi. Woda pod mostem płynie, muchy bzykają, a ja sobie leżę pośród dziesiątek kilometrów tajgi bez człowieka. Wtedy przyjechał trzeci samochód jaki widziałem na tej drodze. Patrzyli na mnie zza okien Łady Nivy. Zwykli ludzie, cała rodzina, może jadą w odwiedziny do babci? Ciekawe co myśleli o tym rozwalonym na desce Dyziu z błogą miną. Nigdy się nie dowiem.
      Muezierskij nie zrobił na mnie pozytywnego wrażenia. Tym bardziej, że nie mieli paliwa 95 oktan.
      Noclegu szukałem długo, błądząc po leśnych duktach. Mimo licznych jezior jakoś nie mogłem trafić na ładną plażę. W końcu zatrzymałem się na karczowisku i placu gdzie przed kilkunastu laty, sądząc po resztkach drzew, cięto i wywożono drewno z tajgi. Było tu na tyle pięknie, cicho i spokojnie, że zostałem na noc. W oddali, pomiędzy drzewami widać było z wzniesienia wyspy na jeziorze Kolongoziero. Urzekł mnie ten pejzaż na tyle, że zapomniałem o ambicji znalezienia noclegu na plaży. Wyglądało na to, że od wielu lat nikt w tym regionie tajgi nie bywał. Wegetacja tu na północy jest na tyle wolna, że drogi zrobione spychaczem tak szybko nie zarastają.
      Od dwóch dni jadę przez Karelię, tak naprawdę Wschodnią Karelię, etnicznie część Finlandii, a od XIX wieku uznaną za miejsce narodzin państwowości ugrofińskich Finów, wolną od wpływów Słowian i Skandynawów. Wtedy to Elias Lonnrot zebrał i spisał większość legend ugrofińskich, umieszczając je w jednym dziele pod nazwą Kalewala (polecam przekład Litwiniuka). Dziś jest to także miasteczko zagubione w tajdze, a nazwa wywodzi się od zbitka słów – miasto Kalevy. Kaleva to ważny bóg w mitologii Finów, Estończyków, Karelów i innych ludów bałtyckofińskich.
      Na nacjonalistycznej fali, rozbudzonej przez ten poemat, Finlandia przyłączyła się do hitlerowskich Niemiec aby odebrać Rosji Wschodnią Karelię i faktycznie ją okupowała przez trzy lata, metodycznie likwidując rosyjskich osadników. Jednak w 1944 Finowie musieli wycofać się z Karelii, zamykając temat ziem odzyskanych i nigdy do niego nie wracając. Stalin obiecał Karelom prawa mniejszości etnicznej, a wyszło jak zawsze, znaczy rusyfikacja i eksterminacja. Wiara w człowieka jak zwykle oparła się o chciejstwo-czarodziejstwo, a historia znowu zatoczyła koło. Praw fizyki pan nie zmienisz i nie bądź pan humanista.

MOTOSKANDYNAWIA

Mariusz Reweda

W tych bezkresnych lasach przetykanych jeziorami jak tłustymi plamy koszula mechanika, zrodziło się wiele małych wojen na początku XIX wieku. Upadek cara i wzrost bolszewików wielu Karelów chciało wykorzystać aby wrócić do Finlandii. Gęstość zaludnienia sięgająca tutaj dziś 4.1 człowieka na 1km/2 (w Polsce 125), przed stu laty była jeszcze mniejsza. Dzisiejsze drogi blokują sprawne poruszanie się, wtedy dróg prawie nie było. Do dziś można zaszyć się tutaj w tajdze i unikać ludzi przez dziesięciolecia. Może niejeden przestępca zaszył się tu w lesie i siedzi jako leśny ludek nie wadząc nikomu. A to ciągle Europa. Polecam rosyjski film Kukułka (2002 rok), dla zobrazowania wizją tego tematu.
      Rano wstałem według planu, czyli 4:30, a to i tak dwie godziny po wschodzie słońca. Oczywiście jak zwykle, parę kilometrów dalej, znalazłem mnóstwo pięknych plaż, takich właśnie jakich nie mogłem znaleźć wczorajszego wieczora. W ogóle ten odcinek drogi A134 do Tikszy, wydał mi się najładniejszym ze wszystkich jakie znam z Karelii. Jeziora z prawej, jeziora z lewej, pagórki z których przez drzewa widać perspektywę lasu i kolejnych jezior, po prostu przyroda Karelii w pełnym rozkwicie. Właśnie tu bym przywiózł chętnych zasmakowania uroku tej strony mira.
      Zdjęć napstrykałem, kamerę na kasku włączyłem i w dwie godziny znalazłem się w Ledmozero. Zaczął się wreszcie asfalt, więc szybko to poszło. W Ledmozero zatankowałem paliwo i uświadomiłem sobie, że nie mam świateł. Codziennie jakieś problemy. Albo lusterko się odkręca, albo migacze odpadają, albo kończy się olej w smarownicy. Pewnie nowy KTM by się nie popsuł, tylko raz zaświeciłaby się czerwona lampka i wróciłbym na lawecie. Ale kiedyś i tak go sobie kupię, jak mnie będzie stać na jego utrzymanie.
      Dwie godziny później byłem w Kostomukszy. Miasto powstało w 1977 jako mieszkalnia dla robotników z kopalni rud żelaza. Teraz ma 30 tysięcy ludzi i aż kipi bogactwem. Jak każde kopalniane miasto Rosji. Kostomuksza czerpie zyski z kopalni i transportu drewna do Finlandii – biegnie tędy linia kolejowa. Zbudowano tu hutę oraz celulozownię. Nic więc dziwnego, że miasto się rozwija. Przejechałem się przez centrum w poszukiwaniu bezpieczników do motocykla. Znalazłem, ale chciałem też zatrzymać się w parku i posiedzieć trochę aby poobserwować ludzi. Park jednak był bez ławek i trudnodostępny. Pooglądałem sobie więc nowoczesne blokowiska i spacerujące kobity z wózkami dziecięcymi. Jedno w wózku, drugie w brzuchu, przez następne kilka lat ani ruchu… z Kostomukszy. Brać robotnicza się rozrasta, tylko czy pracy w Kostomukszy dla niej starczy?
      Nie po to tu przyjechałem aby oglądać miasta, Wyjechałem na północ szutrówką. Najpierw minąłem zakłady hutnicze, potem hałdy kopalniane. To nie toksyczny Monczengorsk, huta jak na razie nie zabija lasu. Z początku piękna i szybka szutrówka, tak po 30 kilometrach przeszła nieoczekiwanie w dziurawą bryndzę. Ale i tak było pięknie. Pagórki i otaczające je jeziora, a na ich brzegach dacze i ośrodki wczasowe dla Kostomuszky. Dopiero później zapanowała dzicz bagnistej tajgi a przed Kalevalą zrobiło się ładnie.
      Kalevala dziś, to smutne, w porównaniu do prężnej Kostomukszy, miasteczko. Nie ma tu ćwiczących popołudniami narciarzy na łyżworolkach, ani uprawiających jogging, czy jeżdżących po promenadzie nowymi mountain-bikami biznesmenów z brzuchem. Jest za to chłopo-robotniczy marazm i stagnacja po okresie przemian gospodarczych, oraz okresowe odwiedziny wycieczek turystów z Finlandii. Ja zrobiłem tutaj tylko zakupy i pojechałem do lasu.

MOTOSKANDYNAWIA

Mariusz Reweda


      Ciekawe jaki obraz dzisiejszej Kalevali przetrwa następne wieki. Może tak jak epos Kalevala, będący zapisem mitów i legend z pradawnych czasów, został mocno zniekształcony przez czas we współpracy z ludzkimi umysłami i potrzebami. Bo tak jak pisał Tolkien, czerpiący gęsto z Kalevali, historia stała się legendą, a legenda mitem, a co istotne poszło w niepamięć.
      Kalevala była przekazywana w tradycji ustnej przez tysiąclecia. Dotyczyła ona, albo raczej te historie które się na nią złożyły, ludów ugrofińskich zasiedlających północno-wschodnią Europę. Nie wiadomo skąd ludzie ci przybyli, ale ich ślady można znaleźć w całej, północnej Azji. Warto zainteresować się Kalevalą, po to chociażby aby zrozumieć, że ludzkie losy i tworzące je namiętności, nie zmieniają się przez eony. Więc naiwnością jest twierdzić, że człowiek XX wieku jest inny, cywilizowany, że wojen już nigdy nie będzie, że okrutny był kiedyś ale teraz zamienił to na ambicje. Sto lat w rozwoju człowieka nie zmieni kierunku dewolucji jego mentalności. Dzisiejszy, humanistyczny świat lubi tkwić w ułudzie.
      Na plaże, na której dziś zanocowałem, przyjechali tubylcy, na rybałkę. Mieli schowaną w krzakach, aluminiową łódkę, którą pływali po jeziorze ponad dwie godziny. Nie złowili nic. Sądziłem, że mają zastawione sieci i popłynęli je wyciągnąć, ale nie. Łódkę załadowali na dach Łady i pojechali. Takie zwykłe, wiejskie małżeństwo, w średnim wieku. Zapytali tylko czy komary mi nie przeszkadzają i zostawili otwarte drzwi od samochodu płynąc na jezioro. Pewnie aby się wietrzył, bo słońce dopieka. Nie zauważyli żem turysta z Polski, dopiero na koniec zapytali skąd jestem, bo dziwnie mówię po rosyjsku. Przyjechali, pojechali, zamienili dwa słowa. Jakie to piękne, brak nachalności Muzułmanów, nadgościnności Słowian. Karelowie z wyglądu i usposobienia. Żyj i nie przeszkadzaj innym. Ale jak zapytałem o 200ml oleju do samorownicy łańcucha, to bardzo się zmartwili, że nie mają w samochodzie bańki z olejem. Powiedzieli, że przywiozą z domu, ledwie ich odpędziłem – że to głupstwo, jutro kupię w Pjaozierskim, nie ma problemu. Mała gęstość zaludnienia zmienia mentalność.
      Dziś zasiadam do pisania mocno wzburzony. Jak co wieczór, albo oganiając się od komarów i meszek siedząc na trawie, albo w namiocie, w spokoju ale duchocie, biorę się za pióro by spisać zaległości, bo pamięć mam krótką, pewnie od picia wódki. Dziś jednak Putinka z colą na nerwy nie pomogła. Trup się psuje i basta, znaczy motocykl. Nic mnie tak nie rozbraja ze spokoju i wpędza w tępą depresję, jak zepsuty sprzęt, którym akurat jadę. Zawsze się pocieszam, że jeździłem także nowymi sprzętami i też się psuły.
      Nie wiem co będzie jutro, ale dziś zrobiłem co mogłem aby to gówno działało. Jeżdżę najbardziej niezawodnymi i dobrze przygotowanymi markami samochodów terenowych i motocykli enduro, a i tak ciągle mam problemy, pewnie jakieś fatum. Więc jak mi jakiś, na ten przykład, fanatyk Toyot Land Cruiser powie – to najbardziej niezawodny sprzęt i najlepszy na świecie. To mam ochotę go kopnąć w dupę.

Cdn.

MOTOSKANDYNAWIA

MOTOSKANDYNAWIA

MOTOSKANDYNAWIA

MOTOSKANDYNAWIA

MOTOSKANDYNAWIA

BIO

Mariusz Reweda

Zawód podróżnik, to najlepiej pasuje do opisu tej osoby. Ostatnie 21 lat spędził na penetrowaniu świata i jego poznawaniu. Z dala od atrakcji z przewodnika, blisko zrozumienia obcych kultur. Najczęściej na własnych kołach, motocyklem, samochodem… kajakiem. Jego dom jest zawsze przy nim.


error

Jeżeli artykuł Ci się podoba, to prosimy udostępnij go innym. :)

Skip to content